Już po raz trzeci miałem
przyjemność startować w zawodach organizowanych w Sierakowie. Są to zawody
wyjątkowe pod paroma względami. Po pierwsze właśnie tutaj dwa lata temu
przypadł mój debiut na tego typu imprezie. Po drugie są to jedne z najlepszych
pod kątem organizacyjnym zawodów w jakich startowałem. Po trzecie trasa też
jest na swój sposób nietuzinkowa.
Zawody były rozgrywane 30 i 31
maja na dystansach 1/4IM i i 1/2IM. Wraz ze znajomymi już w piątek wieczorem
zakwaterowaliśmy się kilkanaście kilometrów od miejsca startu w uroczym pałacyku
wśród lasów i jezior. Tegoroczny rekord frekwencji, ok. 2 tys. zawodników plus
rodziny i znajomi, skutecznie zapełnił wszystkie możliwe miejsca do spania w
Sierakowie i okolicy.
Sobota
Dzień przed startem zawsze jest
dniem wyjątkowym - dniem obżarstwa:) Ponieważ w dniu kolejnym organizm czeka
potężny wydatek energetyczny, to sobota była dniem makaronów, krokietów,
naleśników, gofrów, lodów... i to wszystko bez żadnych przyszłych konsekwencji
"wagowych".
Choć pogoda nie zachęcała, część
ekipy doskonała zapoznania się z pianką o pływacką i wodą.
Po sutym objedzie obowiązkowa
drzemka i "zawiązywanie sadełka"
Ostatnie przygotowania rowerów i
zaraz ruszamy na odprawę i pasta party:)
Niedziela
6.00 śniadanie; 7.15 parkujemy
niedaleko miejsca startu. Za chwilę wypełnia się parking na "full" a
organizatorzy zamykają drogi dla ruchu publicznego (trasa rowerowa). Mamy
chwilę czasu aby pogadać - uzewnętrznić wszystkie stresy związane ze startem i
zaliczyć wizytę w toalecie. 8.00 idziemy do strefy zmian. Układam wszystkie
rzeczy potrzebne do jazdy na rowerze i biegu; kontrola sprzętu i zakładanie
pianki. Organizatorzy zadbali o wyjątkowo dużo miejsca na rower względem
pozostałych startujących oraz szerokie ścieżki pomiędzy szpalerami rowerów.
Nikt nikomu nie będzie przeszkadzał - super.
9.00 start pierwszej grupy
"pro". Ze względu na dużą ilość zawodników startujący zostali
podzieleni na fale co 10 minut. Duży plus - dziki tłum walczący tuż po wejściu
do jeziora to jedno z mniej przyjemnych doświadczeń triathlonisty. Mam jeszcze
20 minut - czas na rozgrzewkę. Temperatura wody 16 stopni, ale chyba pod
wpływem emocji wydaje się cieplejsza. 9.20 start mojej kategorii.
Spokojnie i
bez stresowo. Po 500
metrach "łapię czyjeś nogi" i kolejny kilometr
spokojnie "draftuję". Nawrót za ostatnim balonem i już szybko do
brzegu. Niestety pływanie to moja najmocniejsza strona - dalej będzie coraz
gorzej. Długi i tępy podbieg z jeziora do strefy zmian boleśnie przypomina, że
będę go jeszcze pokonywał 4 razy na trasie biegowej. Ale nie martwię się na
zapas. Hop na rower i już zaczynam połykać kilometry - przede mną cztery pętle
po 22km każda.
Trasa kolarska (asfalt) w Sierakowie jest bardzo dobrej jakości,
ale niestety mocno pofałdowana. Właściwie nie ma płaskich odcinków - albo pod
górę, albo z górki na pazurki:) Dla wyczynowego kolarza takie górki to
"zmarszczki", ale dla mnie człowieka z nizin to wyzwanie. Dodatkowo
duża masa własna nie pomaga:( O ile pod górę nie powalczę, to na zjazdach...
szum, prędkość, pozycja zjazdowa, czyli to co tygrysy lubią najbardziej:) Przy
okazji biję swój własny "chwilowy" rekord prędkości na rowerze
rozpędzając się do ok. 60km/h. Na ostatniej pętli już nie walczę, lekkie
przełożenia i na luzie pod górę. Trzeba oszczędzać nogi - za chwilę ostatni
etap 21km biegu.
Bieg, po 90km na rowerze, na
początku wydaje się niemożliwy - nogi nie bardzo chcą współpracować. Ale z upływem
czasu organizm już wie, że nie ma lekko i biec trzeba.
Bieganie to moja najbardziej
zaniedbana część treningu. Dodatkowo trasa nie pomaga - las, korzenie i sporo
piachu. W dół i w górę z zabójczym podbiegiem na koniec (cztery pętle). Żeby
doczłapać się do mety podbiegi odpuszczałem, przechodząc do szybkiego marszu. I
tak nucąc na ostatniej pętli "i co ja robię tu..." dotarłem do mety.
Uff. Chwilę po jak zawsze "strzał endorfin" wynagradzający wszystkie
trudy i znoje. Leżaczki, piwo, hamburgery, owoce oraz ciasto i lody w strefie za metą
dopełniają bardzo dobry poziom organizacji tych zawodów. Basen też był, ale
muszę się o lepsze czasy postarać, co by na czystą wodę zdążyć.
Tego typu wyzwania to walka z
samym sobą zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Nasza koleżanka
Danka, która już nie raz, nie dwa stawała na "pudle" w swojej
kategorii, tym razem przegrała z własnym ciałem. Odmówiło współpracy w wodzie i
niedługo po tym zeszła z trasy. Arek, najlepiej z nas przygotowany, przez długi
czas walczył ze rowerem i hamulcami. Stres często wyłącza logiczne myślenie
(sam tego nie raz doświadczyłem). Dopiero po 20km rozwiązał problem, który był
do rozwiązania od ręki (przez to został daleko w tyle). Adaś zaś jest
niezatapialny i niezniszczalny psychicznie. Pomimo problemów żołądkowych w
trakcie zawodów, oraz parokrotnych wizytach w toalecie, melduje się jak zawsze
na mecie.
O trudności zawodów w Sierakowie może
świadczyć fakt, iż ponad 800 zawodników odebrało pakiet na dystans długi, a sklasyfikowanych zostało tylko 667. Pomimo słabego biegu łączny czas (w porównaniu do zeszłego roku) poprawiłem o parę minut, więc nie jest najgorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz