poniedziałek, 8 czerwca 2015

Veni, Vidi, Vivere; TRI w Sierakowie

Już po raz trzeci miałem przyjemność startować w zawodach organizowanych w Sierakowie. Są to zawody wyjątkowe pod paroma względami. Po pierwsze właśnie tutaj dwa lata temu przypadł mój debiut na tego typu imprezie. Po drugie są to jedne z najlepszych pod kątem organizacyjnym zawodów w jakich startowałem. Po trzecie trasa też jest na swój sposób nietuzinkowa.

Zawody były rozgrywane 30 i 31 maja na dystansach 1/4IM i i 1/2IM. Wraz ze znajomymi już w piątek wieczorem zakwaterowaliśmy się kilkanaście kilometrów od miejsca startu w uroczym pałacyku wśród lasów i jezior. Tegoroczny rekord frekwencji, ok. 2 tys. zawodników plus rodziny i znajomi, skutecznie zapełnił wszystkie możliwe miejsca do spania w Sierakowie i okolicy.


Sobota

Dzień przed startem zawsze jest dniem wyjątkowym - dniem obżarstwa:) Ponieważ w dniu kolejnym organizm czeka potężny wydatek energetyczny, to sobota była dniem makaronów, krokietów, naleśników, gofrów, lodów... i to wszystko bez żadnych przyszłych konsekwencji "wagowych".

Choć pogoda nie zachęcała, część ekipy doskonała zapoznania się z pianką o pływacką i wodą.




Po sutym objedzie obowiązkowa drzemka i "zawiązywanie sadełka"



Ostatnie przygotowania rowerów i zaraz ruszamy na odprawę i pasta party:)



Niedziela

6.00 śniadanie; 7.15 parkujemy niedaleko miejsca startu. Za chwilę wypełnia się parking na "full" a organizatorzy zamykają drogi dla ruchu publicznego (trasa rowerowa). Mamy chwilę czasu aby pogadać - uzewnętrznić wszystkie stresy związane ze startem i zaliczyć wizytę w toalecie. 8.00 idziemy do strefy zmian. Układam wszystkie rzeczy potrzebne do jazdy na rowerze i biegu; kontrola sprzętu i zakładanie pianki. Organizatorzy zadbali o wyjątkowo dużo miejsca na rower względem pozostałych startujących oraz szerokie ścieżki pomiędzy szpalerami rowerów. Nikt nikomu nie będzie przeszkadzał - super.



9.00 start pierwszej grupy "pro". Ze względu na dużą ilość zawodników startujący zostali podzieleni na fale co 10 minut. Duży plus - dziki tłum walczący tuż po wejściu do jeziora to jedno z mniej przyjemnych doświadczeń triathlonisty. Mam jeszcze 20 minut - czas na rozgrzewkę. Temperatura wody 16 stopni, ale chyba pod wpływem emocji wydaje się cieplejsza. 9.20 start mojej kategorii. 



Spokojnie i bez stresowo. Po 500 metrach "łapię czyjeś nogi" i kolejny kilometr spokojnie "draftuję". Nawrót za ostatnim balonem i już szybko do brzegu. Niestety pływanie to moja najmocniejsza strona - dalej będzie coraz gorzej. Długi i tępy podbieg z jeziora do strefy zmian boleśnie przypomina, że będę go jeszcze pokonywał 4 razy na trasie biegowej. Ale nie martwię się na zapas. Hop na rower i już zaczynam połykać kilometry - przede mną cztery pętle po 22km każda. 



Trasa kolarska (asfalt) w Sierakowie jest bardzo dobrej jakości, ale niestety mocno pofałdowana. Właściwie nie ma płaskich odcinków - albo pod górę, albo z górki na pazurki:) Dla wyczynowego kolarza takie górki to "zmarszczki", ale dla mnie człowieka z nizin to wyzwanie. Dodatkowo duża masa własna nie pomaga:( O ile pod górę nie powalczę, to na zjazdach... szum, prędkość, pozycja zjazdowa, czyli to co tygrysy lubią najbardziej:) Przy okazji biję swój własny "chwilowy" rekord prędkości na rowerze rozpędzając się do ok. 60km/h. Na ostatniej pętli już nie walczę, lekkie przełożenia i na luzie pod górę. Trzeba oszczędzać nogi - za chwilę ostatni etap 21km biegu.

Bieg, po 90km na rowerze, na początku wydaje się niemożliwy - nogi nie bardzo chcą współpracować. Ale z upływem czasu organizm już wie, że nie ma lekko i biec trzeba.

Bieganie to moja najbardziej zaniedbana część treningu. Dodatkowo trasa nie pomaga - las, korzenie i sporo piachu. W dół i w górę z zabójczym podbiegiem na koniec (cztery pętle). Żeby doczłapać się do mety podbiegi odpuszczałem, przechodząc do szybkiego marszu. I tak nucąc na ostatniej pętli "i co ja robię tu..." dotarłem do mety. Uff. Chwilę po jak zawsze "strzał endorfin" wynagradzający wszystkie trudy i znoje. Leżaczki, piwo, hamburgery, owoce oraz ciasto i lody w strefie za metą dopełniają bardzo dobry poziom organizacji tych zawodów. Basen też był, ale muszę się o lepsze czasy postarać, co by na czystą wodę zdążyć.



Tego typu wyzwania to walka z samym sobą zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Nasza koleżanka Danka, która już nie raz, nie dwa stawała na "pudle" w swojej kategorii, tym razem przegrała z własnym ciałem. Odmówiło współpracy w wodzie i niedługo po tym zeszła z trasy. Arek, najlepiej z nas przygotowany, przez długi czas walczył ze rowerem i hamulcami. Stres często wyłącza logiczne myślenie (sam tego nie raz doświadczyłem). Dopiero po 20km rozwiązał problem, który był do rozwiązania od ręki (przez to został daleko w tyle). Adaś zaś jest niezatapialny i niezniszczalny psychicznie. Pomimo problemów żołądkowych w trakcie zawodów, oraz parokrotnych wizytach w toalecie, melduje się jak zawsze na mecie.


O trudności zawodów w Sierakowie może świadczyć fakt, iż ponad 800 zawodników odebrało pakiet na dystans długi, a sklasyfikowanych zostało tylko 667. Pomimo słabego biegu łączny czas (w porównaniu do zeszłego roku) poprawiłem o parę minut, więc nie jest najgorzej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz