Już od dłuższego czasu powiedzenie „Pewne jak w banku”
zaczęło się dewaluować. Jeszcze za czasów naszych rodziców bank był kojarzony z
instytucją zaufania publicznego (zwłaszcza, że w PRL’u dostępny był tylko jeden
dla ogółu obywateli). Rozwój tego sektora na całym świecie wraz z technologią
przesyłu informacji spowodował „nową jakość” w tej branży. Oprócz dotychczas
stosowanej „rezerwy cząstkowej” pojawiły się, na skalę dotąd niespotykaną,
derywaty – instrumenty wykorzystujące dźwignię finansową (ogon macha psem).
Ujawnione malwersacje, fałszerstwa w ratingach obligacji (spowodowały np. niewypłacalność
Islandii), opcje walutowe, kredyty walutowe i wiele innych machlojek pokazuję
prawdziwe oblicze bankierów – zysk za wszelką cenę. Z drugiej strony rozrastające
się (niespłacalne) zadłużenia krajów przy postępującej globalizacji zakłócają
standardowy kapitalistyczny wentyl bezpieczeństwa – upadłość. Kryzys 2007 roku
w USA, Cypr, a teraz telenowela „Grecja” już od paru lat nas straszą efektem
domina – finansowego armagedonu. Zamiast lokalnego bankructwa kraju ze swoją
walutą (np. Argentyna czy Ukraina) grozi nam światowy run na banki, reset
systemu, wojna i nie wiadomo co jeszcze. Pytanie jakie zadają sobie niektórzy
to nie czy, tylko kiedy. Czy tak się w wkrótce stanie? Czy możemy się do tego
przygotować? A może to strachy na lachy? Poniżej moje przemyślenia w tym
temacie.
Generalnie warto sobie uświadomić, że kreacja pieniądza na
zasadzie rezerwy cząstkowej i odejście od złota wydają się naturalnym
„ewolucyjnym” rozwojem gospodarki. To między innymi dzięki temu wiek XX będzie
w podręcznikach zapamiętany jako czas wykładniczego rozwoju technologicznego naszej planety. Dzieci są sprawniejsze od rodziców obsłudze dostępnych urządzeń
elektronicznych, gdyż nasza percepcja nie nadąża za bieżącym rozwojem. Średnia życia się gwałtownie wydłuża. Potężne narzędzie ekonomiczne jakim jest „rezerwa cząstkowa” oraz kredyt jako
dźwignia finansowa jest trochę jak energia jądrowa. Potężne niespłacalne zadłużenie cały czas może zmieść z powierzchni obecny system ekonomiczny. Musimy jednak przejść parę małych katastrof i awarii, żeby zdać sobie sprawę nie tylko z korzyści, ale i z
zagrożeń. Według mnie właśnie jesteśmy w takiej fazie – przerabiania zjawisk
negatywnych w skali globalnej dla krajów wysoko rozwiniętych.
Trzeba sobie zdawać sprawę, że nie jesteśmy w
stanie przewidzieć co się wydarzy w przyszłości, ale należy podążać za
wariantem (ocenianym przez nas samych) za najbardziej prawdopodobnym. Końców
świata już parę przeżyłem; zapowiadanych retestów systemu też; cena złota wg
niektórych guru (np. Michael Maloney) już dawno powinna oscylować powyżej 8
tys. dolarów za uncję; a inwestując w eurogedon (fundusz prof. Rybińskiego)
powinniśmy zarabiać krocie, a nie stracić większość włożonych pieniędzy.
Czy nastąpi „reset” sytemu i run na banki na skalę
europejską? Nie sądzę, a przynajmniej według mnie jest to mało prawdopodobne. Każdy
zdrowo myślący człowiek przy sterach władzy zdaje sobie sprawę, że efekty
takich wydarzeń były by nie do przewidzenia. Mała dygresja; Jeżeli należysz do osób które nie chcą płacić podatków,
bo państwo je marnuje, spróbuj sobie wyobrazić co by było, gdyby to państwo
ogłosiło miesiąc bez: policji, służby zdrowia, straży pożarnej, wojska itd. Ja
pewnie po tygodniu przedzierałbym się lasami do kraju, gdzie to wszystko
działa, bez względu na stopień marnotrawstwa.
Moim zadaniem pewien „restet”
już nastąpił w 2007 roku, kiedy wiele banków, a potem krajów powinno upaść, ale zamiast tego FED rozpoczął dodruk pieniądza wprowadzając „Nowaja ekonomiczeskaja
politika” – coś czego świat
jeszcze nie widział. W dalszej kolejności dołączyła Japonia i Europa.
O tuż z matematycznego punktu widzenia zabawa banków
centralnych w „dodruk” waluty, skupowanie obligacji i wspomaganie banków płynnością
można ciągnąć nieskończenie długo. W krajach socjalistycznych podobna zabawa
kończyła się hiperinflacją, ale wynikało to z ciągłych niedoboru towarów,
produktów rolnych i ogólną niewydolnością gospodarki. Popyt ciągle przewyższał
podaż. Obecnie w krajach rozwiniętych mamy problem nadprodukcji i szukania
rynków zbytu. Przy założeniu, że zarobki przeciętnego obywatela zaspokajają
potrzeby egzystencjalne (jedzenie, picie, mieszkanie, transport, edukacja,
dzieci i urlop), problemem nie jest ilość pieniądza, tylko wykreowanie potrzeby
jego wydania. W Polce mamy rekordowe (i o wiele większe niż za czasów PRL’u)
oszczędności, a ujemną inflację. Jedynym obecnie poważnym zagrożeniem dla
systemu jest gotówka – fizyczny papier w ręku. Pierwotna chęć posiadania
czegoś, co wydaje się, że ma jakąś wartość w sytuacji zagrożenia. Dlatego
sądzę, że czeka nas niebawem inna mała rewolucja. W przeciągu kilku, kilkunastu
lat rządzące elity wyeliminują pieniądz fizyczny. Zacznie się pewnie od
Skandynawii i po kolei będą dołączały kolejne kraje. Technokracja będzie się
dynamicznie rozrastała i w płatnościach będziemy wykorzystywali np. odcisk
kciuka, a nie żadne karty. Jeżeli nie będzie można wypłacić
wszystkich pieniędzy - tylko przelewać je z banku do banku, to problem
płynności i „runu na banki” zostanie zminimalizowany. Zadłużenie zostanie
sprowadzone do aspektu technicznego, gdyż zostaną nałożone ogólnoeuropejskie
(światowe) zasady finansowania i kreacji długu. Stare długi po części się
spłaci, a po części umorzy (skreśli parę zer w komputerze i podmieni bilanse
banków centralnych). Jedyny sposób „wypłaty” pieniędzy będzie możliwy poprzez
zakup jakiegoś towaru (konsumpcja, samochód, nieruchomości, akcje spółek, metale
wartościowe itd.). Czeka nas też prędzej czy później jedna waluta
ogólnoświatowa (dla krajów cywilizowanych). I tak kolejne kilkadziesiąt lat będzie sobie to trwać, a mnie już wtedy ten problem nie będzie dotyczył...
Tak więc nie kupuję działki na odludziu, nie buduję
schronu przeciwatomowego i nie gromadzę zapasów prowiantu z długą datą
ważności. Co oczywiście nie wyklucza takiego scenariusza, jak i tego że wygram
w totka kumulację.
Natomiast rozpatruję możliwe przyszłe perturbacje
wynikające z tego co się dokoła na świecie dzieje i podejmuje pewne działania.
Jak już wielokrotnie pisałem (niezależnie od kryzysu, resetu itp.) nie jestem
zwolennikiem gromadzenia gotówki. Pieniądz papierowy jest najniebezpieczniejszą
formą przechowywania kapitału (najłatwiej ją utracić). Nie musi się wydarzyć żaden
restet, wariant cypryjski, czy grecki. Wystarczy zwykły włam hakera, zajęcie
komornicze, czy wiele innych prawdopodobnych wydarzeń, żeby ją stracić (http://www.tvn24.pl/poznan,43/wydal-milion-zlotych-w-klubie-go-go-sad-ocenia-ze-wiedzial-co-robi,422756.html).
Dlatego staram się zarobione pieniądze re-lokować, tak aby pracowały i
przynosiły stały dochód. Oprócz inwestycji w nieruchomości są inne sposoby (choć
nawet przy małych kwotach można np. kupić w dobrym miejscu stanowisko garażowe
i je wynajmować). W tym roku za część oszczędności kupiłem akcje dwóch spółek,
których wysokość dywidend (w tym roku i latach poprzednich) znacznie przekracza
potencjalne odsetki od lokat, oraz wg mnie mają dobre perspektywy rozwoju. Ma to
być taka długoterminowa lokata, bez względu na lokalne giełdowe
górki i dołki.
Ponieważ banki centralne i skarby państwa mają w ramach rezerw metale szlachetne, to też warto posiadać trochę złota i srebra jako polisę ubezpieczeniową. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że jeżeli system się nie zawali, to złoto wraz z upływem czasu będzie coraz bardziej marginalizowane jako nośnik wartości, a jego cena będzie spadała. Metal ten sam w sobie nie ma specjalnych cech użytkowych i podobnie jak papierowy pieniądz jego cena bazuje na ogólnoludzkim pożądaniu.
Warto posiadać też trochę franków szwajcarskich (waluta która upadnie ostatnia?) i ewentualnie np. koron norweskich (choć z koroną może być różnie). Wszystkie te potencjalne rezerwy (akcje, metale, waluty itd.) nie mogą wpływać na naszą bieżącą egzystencję. To znaczy jeżeli będziemy zmuszeni je sprzedać (nie z powodu „resetu”, czy podobnych wydarzeń), to pewnie będzie to z mniejszą lub większą stratą. Nie łudźmy się, że z paroma uncjami złota staniemy się bogaczami po „resecie”.
Warto też mieć konto w innym kraju np. Niemcy bądź Szwajcaria. Na wypłatę gotówki w Grecji było jeszcze kilka tygodni, kiedy gołym okiem było widać nadchodzące restrykcje bankowe (i wiele osób bez problemu zdążyło z wypłatą wszystkich oszczędności, choć przy zapewnieniu płynności dostarczanej z zewnątrz). W przypadku lokalnych polskich problemów przelew bankowy za granicę to czas od kilku minut do kilku godzin i mamy możliwości dalszych działań. Roczny koszt konta bankowego np. w najdroższej Szwajcarii to ok. 1000 zł. Temat był poruszany tu i tu) Tak więc wszystko musi być dostosowane do zdroworozsądkowego odniesienia do wielkości posiadanych aktywów.
Ponieważ banki centralne i skarby państwa mają w ramach rezerw metale szlachetne, to też warto posiadać trochę złota i srebra jako polisę ubezpieczeniową. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że jeżeli system się nie zawali, to złoto wraz z upływem czasu będzie coraz bardziej marginalizowane jako nośnik wartości, a jego cena będzie spadała. Metal ten sam w sobie nie ma specjalnych cech użytkowych i podobnie jak papierowy pieniądz jego cena bazuje na ogólnoludzkim pożądaniu.
Warto posiadać też trochę franków szwajcarskich (waluta która upadnie ostatnia?) i ewentualnie np. koron norweskich (choć z koroną może być różnie). Wszystkie te potencjalne rezerwy (akcje, metale, waluty itd.) nie mogą wpływać na naszą bieżącą egzystencję. To znaczy jeżeli będziemy zmuszeni je sprzedać (nie z powodu „resetu”, czy podobnych wydarzeń), to pewnie będzie to z mniejszą lub większą stratą. Nie łudźmy się, że z paroma uncjami złota staniemy się bogaczami po „resecie”.
Warto też mieć konto w innym kraju np. Niemcy bądź Szwajcaria. Na wypłatę gotówki w Grecji było jeszcze kilka tygodni, kiedy gołym okiem było widać nadchodzące restrykcje bankowe (i wiele osób bez problemu zdążyło z wypłatą wszystkich oszczędności, choć przy zapewnieniu płynności dostarczanej z zewnątrz). W przypadku lokalnych polskich problemów przelew bankowy za granicę to czas od kilku minut do kilku godzin i mamy możliwości dalszych działań. Roczny koszt konta bankowego np. w najdroższej Szwajcarii to ok. 1000 zł. Temat był poruszany tu i tu) Tak więc wszystko musi być dostosowane do zdroworozsądkowego odniesienia do wielkości posiadanych aktywów.
Nie jest frazesem pomyśleć o inwestycji w siebie. Nie
trzeba „resetu”, żeby być zmuszonym zaczynać od „zera”. Czasami robię sobie
takie zagadki myślowe – co by było gdybym znalazł się bez „grosza w kieszeni”
(w Polsce lub innym kraju). Jeżeli pierwsze co przychodzi do głowy to zmywak
lub boy hotelowy - trzeba myśleć o rozwoju własnym. Oprócz znajomości języków możemy przy okazji
codziennego życia nabywać różne umiejętności praktyczne. Jeden mój znajomy, kiedy
„wyłożyła” mu się firma w branży reklamowej, szybko się przekwalifikował i
pracuje jako instruktor kitesurfingu. Ja, w ramach rozwoju alternatywnych
umiejętności, swojego czasu zrobiłem licencję pilota. Na razie się głównie
kurzy w szafie z paroma innymi uprawnieniami, ale kto wie co będzie w
przyszłości - na wojnę jak znalazł:). Można też być np. masażystą,
hydraulikiem, instruktorem różnych aktywności, artystą bądź kierowcą ciężarówek...
Tak więc kończąc ten wątek patrzmy na Grecję. Jeżeli kraj zostanie wkrótce ekonomicznie spacyfikowany (na co niewątpliwie sobie sam zasłużył
wybierając w przeszłości takie, a nie inne elity rządzące), a banki zostaną otwarte - to kolejny „restet” za nami. Gdyby było inaczej – opcja
upadłości i wariant z jakaś własną pseudo walutą, to może być różnie. Patrzymy wtedy na Hiszpanię, Portugalię, cenę złota i srebra; dokupujemy franki, akcje spółek dywidendowych odpornych na lokalne zawirowania i politykę oraz trzymamy rękę na pulsie w temacie
gotówki w banku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz