Od ponad tygodnia leżę powalony paskudnym wirusem
wściekłej grypy, stąd trochę dłuższa przerwa na blogu. W ramach pracy łóżkowej
chciałbym się podzielić moimi refleksjami, co dla mnie kryje się pod
stwierdzeniem „pieniądze szczęścia nie dają”. Na początku od razu zaznaczam, że
według mnie pewien poziom zamożności jest wskazany do tego żeby być
szczęśliwym. Zwłaszcza w przypadku kiedy posiadamy rodzinę i jesteśmy za nią
odpowiedzialni. Nie wdając się w szczegóły pewnie trudno być do końca
szczęśliwym, kiedy braki finansowe są źródłem codziennych trosk i zmartwień w
„wiązaniu końca z końcem”. Wracając do głównego wątku, sam długo się
zastanawiałem do kiedy intensywnie pracować, czego efektem było zarabianie większych
środków finansowych, a kiedy sobie „odpuścić” i czy w ogóle sobie „odpuszczać”.
Pierwszym krokiem do wniosków końcowych było rozpatrzenie warunków skrajnych - nawet jeśli tylko hipotetycznie:
1. Jestem bardzo biedny; 2. Jestem bardzo bogaty.
O wariancie pierwszym już wspomniałem. Zwłaszcza w naszej zachodnie
cywilizacji zbudowanej na mamonie biedny być nie chcę. Za to wariant drugi
wydaję się ciekawszy do rozważań. Ile z nas marzy o bogactwie! Z racji różnych
zawodowych spotkań miałem szansę trochę poznać ludzi naprawdę bogatych. Z
rezydencjami, ochroniarzami, dziećmi z problemami itp. I tu mój pierwszy chyba najważniejszy wniosek.
Nie chcę być tak bogaty. Nie chcę biegać, czy chodzić na spacer do lasu z ochroniarzem w obawie o moje zdrowie i życie.
Nie chcę by moje dzieci musiały mieć obstawę, żeby ich ktoś nie porwał. Nie
chcę mieć takiego majątku kosztem wolności i niezależności! No to pierwszy krok
mamy za sobą, ale nadal nie wiedziałem ile chcę mieć. Kolejnym etapem w tym wieloletnim procesie były moje doświadczenia sportowe. Sport lubiłem od zawsze, jak każdy
chłopak z ADHD. Choć wrodzonego talentu nigdy nie miałem, ale dokładając ciężką
pracę, udało mi się parę razy startować na zawodach w randze mistrzostw Polski.
Później kiedy intensywnie pracując osiągnąłem już pewien poziom materialny, mogłem sobie pozwolić na
„zabawę” w rajdy samochodowe. Na początku za zgodą „drugiej połowy”, a po
jednym z wypadków na zawodach, ku jej przerażeniu:) Okazało się, że w tej
dyscyplinie odnajduję się całkiem nieźle. Pomimo skromnego budżetu – około 100
tys. złotych rocznie (na poziomie amatorskim), udawało mi się zwyciężać i kolekcja
pucharów rosła. Choć w samochody byłem już nieźle „wkręcony”, to od pewnego
czasu zaczął za mną chodzić temat „pobiec maraton”. Nigdy nie biegałem
dłuższych dystansów i raczej nie czułem się stworzony do tego typu wyzwań, ale
jak inni mogą to czemu ja mam nie spróbować. I tak po rocznych przygotowaniach
w roku 2008 wystartowałem i ukończyłem swój pierwszy maraton. Choć pomiędzy 35 a 40 kilometrem
obiecywałem sobie, że pierwszy i ostatni, to na mecie radość była wielka. Nawet
większa niż na podium zawodów samochodowych. No zaraz, zaraz, na „rajdowanie”
wydaję dziesiątki tysięcy złotych, a na bieganie potrzebne są tylko dobre buty
i wpisowe! Teraz z perspektywy ukończenia wielu różnych zawodów długodystansowych w tym triathlonowych IronMan, wiem,
że to był dobry kierunek zmian. Czułem się dużo bardziej spełniony pomimo wielokrotnie mniejszego budżetu. Na poziomie amatorskim zawsze będą ode mnie lepsi w
każdej dyscyplinie sportowej, więc nie o wygraną tu chodzi. Tu chodzi o codzienne pokonywanie samego siebie. Tak więc poziom satysfakcji i szczęścia nie zależy od ilości zainwestowanych pieniędzy, tylko od ilości pracy własnej włożonej w dążeniu i
osiąganiu celu (przynajmniej w moim przypadku).
Tak samo „wyleczyłem” się z
posiadania nowych i drogich samochodów. Może to zabrzmi trochę bufonowato, ale
jadąc moim kilkunastoletnim jeepem, patrząc przez ramię na kierowcę w najnowszym
np. Audi czuję się szczęśliwy. Dlaczego? Bo gdybyśmy się zamienili miejscami,
to (pomijając wyjątki) mi by było wszystko jedno (sam takimi jeździłem), a on
pewnie by się czuł „nie fajnie”. Jego samochód jest pokazem statusu i majątku - często
jeszcze na kredyt J,
a w mojej terenówce jego świat ległby w gruzach. Tak więc nie muszę być
milionerem, żeby być osobą szczęśliwą. A wielkość portfela absolutnie tego nie
wyznacza. Wiem to na własnym przykładzie. Tak więc w ramach zaprzestania pogoni
za bogactwem udało mi się zdefiniować moje oczekiwania, a po ich osiągnięciu
dostosować moje życie. Czy osoba mająca „na koncie” 20 milionów ma więcej szans
na szczęście i fajne życie, od tego kto ma 10, lub tylko milion? Według mnie
nie.
Na koniec jeszcze jedna istotna obserwacja. Mam dość
bliskiego znajomego, którego zarobki są podobne do moich – wysokie jak na warunki
polskie. W ramach współpracy przy wspólnych biznesach, wyraźnie przebija się jego
poczucie ciągłego niedowartościowania na tle finansowym. Ciągle słyszę, że to
co zarabia nie starcza na oczekiwany przez niego poziom życia. Jednocześnie
zarabiając coraz więcej z natury podnosimy ciągle swoje wydatki - zawsze jest za
mało. I tak jak on wiele osób pędzi w tym wyścigu szczurów, nie zauważając jak wiele
już osiągnęli. Żyją w ciągłym większym lub mniejszym stresie. Ja z kolei jestem
dumny i zadowolony z siebie oraz z tego co udało mi się osiągnąć. Stawiam sobie
realne cele i jestem szczęśliwy kiedy udaje mi się je zrealizować. Warto
zapamiętać, że wszystkiego w życiu mieć nie będziemy, czasu na starość nie
kupimy (za żadne skarby), a czy to
życie będzie fajne zależy od nas, a nie od naszych pieniędzy.
Jeśli chodzi o bogactwo, to pasuje mi cytat, który przeczytałem na złomniku przy recenzji Poloneza ATU: "do osiągnięcia względnego dobrobytu wystarczy zbierać to, co wyrzucili bogatsi od ciebie."
OdpowiedzUsuńPodzielam pasję do biegania. Mnie obdarowała jeszcze jednym: poznałem paru gości, z którymi mogę tę pasję dzielić. Po wspólnych wyjazdach w góry czy wypadach do lasu, żeby przetruchtać 30-100km, zostają wrażenia jak z wycieczki szkolnej. Po latach kucia własnego losu pojąłem ile wnosi dzielenie czasu i trudu z innymi.
co do samochodow zgodze sie - sam mam fajne auto ale ...12 letnie, obecnie nie stac mnie aby kupic sobie ten model z tym silnikiem calkiem nowy. i jest mi z tym dobrze, komfort jest, osiagi sa. zazdrosnych spojrzen nie potrzebuje. i co najwazniejsze - ten samochod poza kosztami serwisowymi (jak kazdy inny samochod) nie powoduje u mnie zadnych innych zbednych kosztow typu rata leasingowa badz kredytowa za 8000 zl. moja psychika dzieki temu ma sie zdecydowanie lepiej. a jak bede kupowal nastepne, tez nie kupie nowego tylko poszukam sobie o 2 klasy wyzej uzywane niz nowe na jakie mnie teraz stac.
OdpowiedzUsuńjak ktos ma potrzebe przedluzania sobie przyrodzenia za pomoca range rovera sport i spychania na autostradzie jadacych wolniej, tzn. 130 kmh to coz, zycze zdrowia bo na rozum i klase za pozno.
A.
Po pierwsze, muszę to napisać. Panie Donkey, jesteś Pan zaj*bistym gościem :).
OdpowiedzUsuńPo drugie, optymalny poziom bogactwa prosto wyliczyć jako iloczyn osiąganych przez nas _nadwyżek_ dochodu przez ilość wolnego czasu. Sen się nie liczy do wolnego czasu, tak samo jak dojazdy do pracy, praca z domu, choroby i wszystkie inne rzeczy, kiedy nie możemy robić tego, co chcemy.
Mieć czas i móc w tym czasie robić mnóstwo rzeczy - oto sens bycia człowiekiem.
Pozdrawiam
Po pierwsze, dziękuje za komplement. Po drugie, ciekawe podejście. Czy dało by radę podać jakiś przykład, przykłady; praktyczne wyliczenie powyższego równania "optymalnego poziomu bogactwa"?
UsuńZacytuje :
OdpowiedzUsuń"Czy osoba mająca „na koncie” 20 milionów ma więcej szans na szczęście i fajne życie, od tego kto ma 10, lub tylko milion? "
Tylko milion ?
Ja tu czegos nie rozumiem ?
Dla wielu milion to jest cel finansowy a tu takie okreslenia "tylko milion".
Moglbys sie pochwalic/poinstrułować jak dojsc do takiego stanu posiadania aby moc powiedziec mam "tylko milion" ?
Jestem niezmiernie ciekaw Twojej wypowiedzi i porad ;)
Dodam ze wiekszosc to w tym kraju robi za 7 zł za godzine, rypiąc po 12 h. Takze moze ktos skorzystac z Twoich rad.
Pozdrawiam